10 pytań do Agnieszki Borkiewicz, czyli "nasz człowiek w Ameryce"!

Z Agnieszką Borkiewicz, dyrektorką Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy Jarocin rozmawia Alicja Urbańska z Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, koordynatorka Programu Rozwoju Bibliotek w Wielkopolsce.
 
Wiem, że wyjazd do Stanów Zjednoczonych był dla ciebie nie lada zaskoczeniem. Byłaś jedną z dziesięciu bibliotekarek, które – można by rzec - reprezentowały nas na drugiej półkuli.  Wspaniała niespodzianka, prezent od Fundacji Billa i Melindy Gatesów - organizacji, z której grantu realizowany jest w Polsce Program Rozwoju Bibliotek. Jarocińska biblioteka uczestniczy w PRB od początku i korzysta z różnorodnych możliwości, propozycji i pomysłów w programie. Jednak wyjazdu do USA się nie spodziewałaś?
 
Tak, to było dla mnie wielkie zaskoczenie! Kiedy niemal rok temu Martyna Woropińska z Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego zapytała mnie, czy chciałabym uczestniczyć w wizycie studyjnej do Stanów, to tak naprawdę nie do końca wierzyłam, że to się może udać. Ten wyjazd to wielkie wyróżnienie dla mnie, ale też dla mojej biblioteki. Wiem, że na ten sukces zapracował cały mój zespół.

Wyjazd został zorganizowany w ramach programu International Visitor Leadership Program. Uczestnicy tego programu sami nie składają aplikacji, lecz są nominowani, a następnie zapraszani do udziału przez dyplomatów pracujących w Ambasadzie. Muszą być też liderami w swojej dziedzinie. Program jest układany przez Departament Stanu USA, tak aby jak najbardziej odpowiadał zawodowym zainteresowaniom uczestników, służył wymianie doświadczeń oraz pomagał w nawiązaniu kontaktów zawodowych. Ważne jest też, aby pokazać uczestnikom różnorodność Stanów Zjednoczonych, zarówno pod względem geograficznym, jak i kulturowym, etnicznym czy socjoekonomicznym. Pewnie dlatego byliśmy w trzech zupełnie różnych miejscach: w Waszyngtonie, Seattle i Pensacoli na Florydzie.

Każdy z nas ma jakieś wyobrażenia o USA, ludziach, którzy tam mieszkają, architekturze, modzie, jedzeniu itp. Powiedz, co cię zaskoczyło, a co było takie, „jak na amerykańskich filmach”?

Przede wszystkim sprawdziło się ogólne przekonanie o Amerykanach jako ludziach pogodnych, którzy zawsze na pytanie „Co u Ciebie?” odpowiadają „Dzięki, świetnie!”. Faktycznie jest to ich dominująca cecha. Gdy w bibliotekach, które odwiedzałyśmy, pytałyśmy bibliotekarzy, z jakimi problemami się borykają, najczęściej odpowiadano nam, że w zasadzie to nie ma większych problemów. W Stanach panuje też wielka swoboda – nikt się specjalnie nie dziwi ani nie przejmuje tym, że w bibliotece na fotelu ktoś przysypia, a ktoś inny siedzi na podłodze albo z nogami na stoliku, bo tak mu wygodnie.

Jeśli chodzi o modę, to panuje tam taka różnorodność strojów i wyglądu, że trudno powiedzieć, co jest modne, a co nie.  Na ulicy można spotkać kobiety zarówno pięknie ubrane i umalowane, jak i w dresie, bez makijażu. Powiedziałabym nawet, że tych drugich jest o wiele więcej. No i niestety widać wiele osób otyłych.

Jeśli chodzi o architekturę, to każde miasto, które odwiedziłyśmy, wyglądało inaczej. W Waszyngtonie dominuje niska zabudowa, bo istnieje tam niepisane prawo, że żaden budynek nie powinien być wyższy niż tzw. ”Igła Waszyngtona”, czyli obelisk upamiętniający prezydenturę George’a Waszyngtona. W Waszyngtonie wrażenie zrobiły na mnie kwitnące wiśnie, które 100 lat temu Stany Zjednoczone otrzymały w darze od Japonii. Jest ich ponad 3 tys. i są atrakcją stolicy.

Seattle to nowoczesne miasto z wieżowcami i górującą nad miastem wieżą widokową oraz szeregowcami, jakie znamy z wielu amerykańskich seriali, natomiast w Pensacoli przeważają domy w stylu kolonialnym i prawie na wszystkich powiewają amerykańskie flagi.

Jeśli chodzi o jedzenie, to przede wszystkim… jest go dużo. Kiedy po raz pierwszy podano nam amerykańskie śniadanie, przeżyłyśmy szok: na talerzu znajdowała się góra jajecznicy, kilka kawałków boczku, pieczone kawałki ziemniaków, cztery tosty i do tego dżem, miód i oczywiście kawa. Jedną porcją można by nakarmić trzy osoby. W sklepach królują natomiast gotowe dania. Trudno kupić zwykłą bułkę czy chleb, natomiast bez problemu można dostać gotowe kanapki, słodkie bułki do podgrzania w mikrofali czy gotowe hot-dogi i hamburgery. Rzeczy słodkie, np. pączki, są naprawdę słodkie – o wiele słodsze niż u nas, a do wszystkich zimnych napojów dodaje się mnóstwo lodu. 
 
  

Fundacja Billa i Melindy Gatesów działa na całym świecie, swoje przedstawicielstwa ma w pięciu miastach na trzech kontynentach. Którą siedzibę Fundacji odwiedziliście? Z kim rozmawialiście? Czego dotyczyło spotkanie?
 
Mieliśmy przyjemność zwiedzić siedzibę fundacji w Seattle. Jest to kompleks nowoczesnych budynków, w których mimo dużej ilości szkła i stali jest bardzo ciepło i przyjaźnie. Wewnątrz budynków jest ciekawy design, na który wpływ mieli pracownicy, np. poproszono ich, aby przynieśli pledy, koce, które są dla nich ważne, i napisali z jakiego powodu. I tak jedni pisali, że w tym kocyku przywieźli dziecko ze szpitala, inni, że to był ulubiony koc ich rodziców. I teraz w holu fundacji stoi wielka wieża ułożona właśnie z tych pledów, do których są przyczepione karteczki z ich historią. Robi to niesamowite wrażenie. W fundacji spotkał się z nami Darren Hoerner, który poza tym, że jest przemiłą osobą, jest odpowiedzialny m.in. za Program Rozwoju Bibliotek w Polsce. I tu miałyśmy okazję opowiedzieć o tym, jakie zmiany zaszły się w naszych bibliotekach dzięki uczestnictwu w PRB, jak biblioteki się obecnie zmieniają i w jakim kierunku idą te zmiany.  
 
 
 
No właśnie! Porozmawiajmy o bibliotekach... Zapewne zwiedzaliście i te duże, i te mniejsze. Jak przebiegała trasa?

Program był bardzo intensywny! Zaczęliśmy od Waszyngtonu. Pierwsze nasze spotkanie odbyło się w Institute of Museum and Library Services, instytucji, która prowadzi badania statystyczne bibliotek i muzeów, zajmuje się też lobbowaniem na ich rzecz, zwłaszcza wśród biznesu, oraz gromadzi fundusze na granty i je dzieli. Instytut przyznaje też National Medal for Museum and Library Services za działalność skierowaną na budowanie silnych społeczności lokalnych.

Następnym naszym przystankiem była wizyta w przepięknej siedzibie Meridian International Center, instytucji, która koordynowała nasz program. Tutaj poza spotkaniem organizacyjnym dotyczącym naszego pobytu mieliśmy także okazję wysłuchać bardzo ciekawego wykładu nt. federalizmu w Stanach Zjednoczonych. Następny dzień rozpoczęliśmy od zwiedzenia Biblioteki Kongresu. Zrobiła ona na mnie niesamowite wrażenie swoimi przepięknie zdobionymi wnętrzami oraz ogromem zgromadzonej literatury. Tutaj na ponad 850 km półek zgromadzono ponad 140 milionów różnych dokumentów, w tym największy w USA zbiór polskich książek. Niespodzianką dla nas było to, że po Bibliotece oprowadzała nas Polka, pani Regina Frąckowiak. Zresztą nie był to jedyny polski akcent podczas naszej wizyty.

Następnie odwiedziliśmy Bibliotekę Publiczną w Arlington. Było to bardzo inspirujące miejsce, otwarte na wiele kultur i różnych grup społecznych, współpracujące z wolontariuszami oraz społecznością lokalną. Szczególnie zainteresowało mnie tutaj podejście do młodzieży, słuchanie i odpowiadanie na jej potrzeby, np. w bibliotece od jakiegoś czasu młodzi ludzie mogą spożywać posiłki, ponieważ kilkakrotnie o to prosili. Wizytę w Waszyngtonie zakończyło zwiedzanie miasta. Pokazano nam oczywiście wszystkie najważniejsze miejsca z Białym Domem i Kapitolem na czele.  

Następnie przelecieliśmy 3741 kilometrów, aby znaleźć się w Seattle na Zachodnim Wybrzeżu. Tutaj, poza wspomnianą już wcześniej wizytą w Fundacji Billa i Melindy Gatesów, mieliśmy okazję zwiedzić cztery biblioteki. Nowoczesnością zachwyciła mnie Centralna Biblioteka Publiczna Seattle. To doskonale zaprojektowane pomieszczenia, po których każdy może się bez trudu poruszać, podłoga z cytatów z różnych książek w różnych językach, nowoczesny, zautomatyzowany system obsługi czytelnika oraz nowinki technologiczne, np. tablica, na której wyświetlają się informacje o tym, co się w bibliotece działo godzinę temu. Po tej nowoczesnej placówce oprowadzał nas Polak z pochodzenia - pan Leszek Chudziński. 
 
Odwiedziliśmy również dwie mniejsze filie biblioteki: w Fife, gdzie przywitały nas, oprócz pani dyrektor, dwie kolejne Polki oraz w Chinatown – filii, która specjalizuje się w materiałach w języku chińskim, japońskim, koreańskim, wietnamskim i oczywiście angielskim. Ostatnią biblioteką, którą odwiedziliśmy w Seattle, była Washington Talking Book & Braille Library – biblioteka dla niesłyszących i niewidzących. Jest ona jedyną taką biblioteką w stanie Waszyngton – obsługuje ponad 12000 osób i 60 instytucji. W jej pracę bardzo zaangażowani są wolontariusze, bibliotece pomaga bezpłatnie ponad 300 osób.

W Seattle mieliśmy zresztą okazję dwukrotnie spotkać się z Przyjaciółmi Biblioteki – organizacją, która skupia wolontariuszy wspomagających biblioteki. Takie organizacje działają przy każdej z odwiedzonych przez nas bibliotek. 
Podczas spotkania na Uniwersytecie Waszyngtońskim dowiedzieliśmy się natomiast, jak amerykańskie biblioteki współpracują z różnymi fundacjami w zakresie dostępu do nowych mediów. Tu również poznaliśmy wyniki badań, które bardzo nas ucieszyły, mówiące o tym, że ten, kto dużo czyta w Internecie, równie dużo czyta tradycyjnie. Spotkanie zakończyło się konkluzją, że nowoczesne technologie raczej będą wspierać czytelnictwo, niż je wypierać, co oczywiście bardzo się nam spodobało.  

 
 
 
Kolejny długi lot i wylądowaliśmy w Pensacoli na Florydzie nad Zatoką Meksykańską. Piękny hotel, cudowna plaża i jedyny wolny dzień, który spędziłyśmy … w hotelu, ponieważ była burza i padało. Na szczęście kolejne dni były już, jak na Florydę przystało, bardzo słoneczne. Pierwsze spotkanie w Pensacoli znów nas miło zaskoczyło – najpierw przewodniczący rady miejskiej pan P.C. Wu opowiedział o mieście, pracy rady, ale również o tym, jak u nich funkcjonują biblioteki, dlaczego są dla nich takie ważne (w ciągu ostatnich dwóch lat oddano mieszkańcom jedną zupełnie nową filię oraz wyremontowano i rozbudowano bibliotekę główną), a później wręczył każdej z nas Honorowe Obywatelstwo Miasta Pensacola. 
 
Następne dwa spotkania to spotkania w bibliotekach naukowych.  W Pensacola State College dowiedzieliśmy się, jak w Ameryce funkcjonuje system kształcenia e-learningowego (na 13 tys. studentów 4 tys. korzysta z tej formy nauki) i jakie jest w nim miejsce dla biblioteki. Natomiast w bibliotece uniwersyteckiej zobaczyliśmy, jak bardzo technologicznie mogą być zaawansowane biblioteki. Smartboardy, sprzęt do wypożyczenia (nie tylko słuchawki, klawiatury bezprzewodowe, ale również laptopy i tablety), ponad 100 komputerów stacjonarnych, elektroniczne mapki, na których widać, które stanowiska są obecnie zajęte, a które wolne, nowoczesne laboratorium z bardzo drogim oprogramowaniem, np. do obróbki filmów itd. I z tego wszystkiego mogą korzystać zarówno studenci, jak i mieszkańcy. Oglądałyśmy to wszystko z lekką nutką zazdrości. 

 
 
Kolejnego dnia odwiedziliśmy dwie biblioteki publiczne. Pierwszą z nich była oddana niedawno po remoncie i przebudowie West Florida Public Library, która obsługuje zarówno mieszkańców, jak i turystów. Tu dowiedzieliśmy się, w jaki sposób amerykańskie biblioteki korzystają z e-booków, jaką ofertę mają dla seniorów w zakresie nowych technologii oraz jak działają na rzecz społeczności lokalnej. Ponieważ w Ameryce akurat rozpoczął się Tydzień Bibliotek, zostaliśmy zaproszeni na lunch z udziałem pracowników i Przyjaciół Biblioteki, który upłynął w miłej atmosferze i dyskusji na temat funkcjonowania bibliotek zarówno w Polsce, jak i w Ameryce. 
 
Ostatnią placówką na naszej trasie była mała biblioteka w Gulf Breeze, która obsługuje pięciotysięczną społeczność. Pobyt w Pensacoli, i zarazem w Stanach Zjednoczonych, zakończył rejs statkiem w poszukiwaniu delfinów, które zresztą udało się nam zobaczyć,  i przemiły wieczór u amerykańskiej rodziny.
 
Można zatem powiedzieć, że bibliotekarstwo publiczne w USA daleko odbiega od naszej codzienności? Mam na myśli te duże przestrzenie, otwartość, nowoczesny design, zaawansowaną „technicyzację” itp.  Jednak w zjednywaniu przyjaciół, sojuszników, organizacji imprez chyba sobie radzimy? Czy mam rację?

Tak! Masz rację.  Bo pierwsze wrażenie to niesamowite przestrzenie. Nawet te małe biblioteki są o wiele większe niż u nas. A przestrzeń ta wykorzystywana jest w każdym kawałku - wszędzie, gdzie tylko się da, są miejsca do siedzenia dla użytkowników – tu jakiś fotel, tam kanapa, jeszcze gdzie indziej pufa. I przy każdym takim miejscu możliwość podładowania sprzętu. Widziałam bardzo wielu ludzi, którzy w bibliotekach ładowali telefony czy laptopy. Uderzający dla mnie był też brak ścian działowych – te wszystkie biblioteki to była jedna wielka, otwarta przestrzeń, podzielona na strefy regałami. Tym jednak, co mnie najbardziej zaskoczyło, było mało książek na półkach. Na pytanie, dlaczego tak jest, bibliotekarze odpowiadali, że biblioteki to nie magazyny. Jeśli jakaś książka nie jest wypożyczana przez cztery, pięć lat, to się ją po prostu ubytkuje i przeznacza do sprzedaży na kiermaszu. Tak samo dzieje się ze zniszczonymi książkami. Natomiast jeśli chodzi o działalność okołobiblioteczną, to myślę, że nie mamy się czego wstydzić. Realizujemy podobne programy, np. kursy komputerowe dla seniorów, głośne czytania dla dzieci, grupy zabawowe. Myślę nawet, że amerykańscy bibliotekarze w tym zakresie działalności mogliby się czegoś od nas nauczyć! Nie słyszałam tam np. o nocach w bibliotece, festynach, rajdach rowerowych itd.... 
 
Biblioteki to nie magazyny – dobrze brzmi... Mam od razu przed oczami szeregi tradycyjnych książek, które po prostu zajmują dużo miejsca. I nasze prozaiczne kłopoty np. z zorganizowaniem stanowiska komputerowego między regałami.... Szczególnie filie mają takie problemy – nie muszę ci tego mówić!  Zatem powiedz, czy dowiedzieliście się, jakie są proporcje materiałów drukowanych w stosunku do całości oferty? Czy tradycyjna książka drukowana jest spychana na margines i czy ktoś się tym martwi?

W amerykańskich bibliotekach bardzo dużo osób korzysta z e-booków. 90% bibliotek publicznych ma je w swojej ofercie. W niektórych bibliotekach, zwłaszcza tych większych, 40% wypożyczanych książek to książki elektroniczne. I jest to tendencja wzrostowa. Bywają czytelnicy, którzy do biblioteki przychodzą tylko raz – zapisać się, a później już tylko pobierają ze strony biblioteki książki na laptopy, tablety czy czytniki. W niektórych bibliotekach można zresztą takie urządzenia także wypożyczyć. Czy się tym martwią? Raczej nie. Uważają, że jest to normalny stan rzeczy, po prostu technologia idzie do przodu i należy się do tego dostosować. W Stanach myśli się raczej o tym, jak te nowoczesne technologie jak najlepiej w bibliotekach wykorzystać. Dużą część zbiorów stanowią także audiobooki, filmy i płyty z muzyką. Polityka gromadzenia zbiorów jest dostosowana do potrzeb użytkowników. Jeśli widzi się, że coraz więcej osób korzysta z nośników elektronicznych, to się je po prostu kupuje.
 
Zgoda, to brzmi świetnie ale nam od razu pojawia się pytanie: „ile to kosztuje”?   Powiedz, jaki system finansowania funkcjonuje w Stanach, czy są programy wspierające czytelnictwo, biblioteki?  Czy są odpowiedniki naszych ośrodków kultury – mam tu na uwadze mniejsze miejscowości? 

Biblioteki publiczne są finansowane przede wszystkim przez samorządy. Jest określony procent z podatków, który jest przekazywany na działalność bibliotek. W różnych gminach może on być różny. Dotacja z samorządu stanowi ok. 80% budżetu biblioteki. Dodatkowo biblioteki mogą ubiegać się o granty, podobnie zresztą jak u nas. I trzecim źródłem finansowania jest pomoc Przyjaciół Biblioteki. Stowarzyszenia te zbierają od mieszkańców książki, segregują je, a następnie raz albo dwa razy w roku organizują wielkie wyprzedaże. Są one bardzo popularne, ponieważ książki w Stanach są bardzo drogie. Cały dochód z tych kiermaszy jest przekazywany bibliotece, z tym że nie może on być przeznaczony na działalność podstawową, tylko na dodatkowo realizowane projekty. Bibliotekarze twierdzą, że są to całkiem spore sumy. Przyjaciele Biblioteki prowadzą też sklepiki przybiblioteczne z książkami i różnymi pamiątkami, z których dochód także jest przekazywany bibliotece. 
 
Jeśli chodzi o domy kultury, to w Stanach ich praktycznie nie ma. Ich rolę pełnią biblioteki, zwłaszcza w małych miejscowościach. Natomiast w Waszyngtonie mieliśmy okazję zwiedzić Kennedy Center – ogromny kompleks, w którym odbywają się przedstawienia teatralne, operowe, baletowe, multimedialne, koncerty z najróżniejszą muzyką: poważną, jazzową, ludową, popową, performance. Piękny budynek, który znajduje się przy rzece Potomac i z którego tarasu widokowego można obejrzeć panoramę Waszyngtonu. No, ale to wielkie miasto z bardzo bogatą ofertą w różnych dziedzinach.
 
 
 
Na pewno na każdym kroku zauważaliście wielokulturowość, wiele nacji, religii, różnorodność po prostu. Jaki to ma wpływ na pracę bibliotek publicznych?

Ta różnorodność kulturowa jest oczywiście widoczna także w bibliotekach. Starają się one też dostosowywać swoje zbiory do różnych grup społecznych czy religii. Biblioteki realizują także specjalne programy pomocowe, np. dla nastolatek w ciąży czy bezrobotnych. Wielką akcją społeczną jest objęte przeciwdziałanie analfabetyzmowi. Z opowieści bibliotekarzy można było wywnioskować, że są oni otwarci na potrzeby społeczności lokalnych. Jednak nie prowadzą badań tych potrzeb. Opierają się raczej na własnych obserwacjach i rozmowach z użytkownikami.
 
Czy dałoby się coś przenieść „żywcem” na polski grunt? Zapewne masz nowe pomysły - nie tylko dla jarocińskiej biblioteki, ale i dla całego środowiska bibliotekarskiego........  A może rozwiązania, które widziałaś w tamtych bibliotekach, nijak nie przystają do naszej rzeczywistości?

Pierwsze, co bym chętnie im ukradła, to wolontariusze! Myślę, że u nas jeszcze cały czas za mało korzystamy z ich pomocy. Jest to na pewno duże pole do zagospodarowania. W Stanach w bibliotekach pracują zarówno seniorzy, jak 
i młodzież, ale także ludzie w wieku 40-50 lat. Co prawda młodzież dostaje w szkołach punkty za wolontariat, no i on ma w Ameryce głębokie korzenie, ale myślę, że jest to bardzo dobry przykład do naśladowania. Podobał mi się bardzo pomysł z biblioteki w Arlington, gdzie w dziale młodzieżowym wystawiono flipczart, za pomocą którego bibliotekarze kontaktują się z młodymi ludźmi, np. pytają ich, jakie są najlepsze ich zdaniem portale społecznościowe, co ciekawego ostatnio przeczytali itd. A z kolei młodzi ludzie mogą tam pisać swoje prośby do biblioteki. 
 
Fajnym pomysłem są też zestawy edukacyjne, które funkcjonują w wielu bibliotekach. Są to przygotowane torby tematyczne, np. „wizyta u lekarza” - w takiej torbie znajdują się książeczki dla dziecka oraz poradniki dla rodziców czy opiekunów. Są one zarówno  wypożyczane przez rodziców, jak i wykorzystywane do przeprowadzania zajęć z dziećmi. 
 
W bibliotekach wykorzystywane są też kody QR, które np. odsyłają do katalogu biblioteki albo do konkretnej książki, którą się akurat promuje. Myślę, że jest to fajny pomysł do wykorzystania, zwłaszcza w działach dla młodzieży. Podobały mi się też pokoje do cichej pracy – małe pomieszczenia, które można sobie „wynająć”, za darmo oczywiście, jeśli się ma coś ważnego do zrobienia i ktoś potrzebuje spokoju. Funkcjonowało to zarówno w bibliotekach, jak i np. w Fundacji Gatesów. Taki pokój przydałby się w mojej bibliotece zarówno użytkownikom, jak i pracownikom. Kolejną rzeczą, która - sądzę - za chwilę nas czeka, to udostępnianie e-booków. Myślę, że warto skorzystać z pomysłu połączenia się kilku bibliotek w konsorcjum. Zresztą, o ile wiem, w Polsce już takie konsorcja funkcjonują.
 
Podróże kształcą. Zatem kusi pytanie, czego ty się nauczyłaś? Jako osoba i jako dyrektorka biblioteki?

Latać samolotami! Oczywiście żartuję, ale to akurat dla mnie było zupełnie nowe doświadczenie, a przeleciałam samolotami ponad 24 tysiące kilometrów! Ta podróż uświadomiła mi, że przed moją biblioteką jeszcze wiele, wiele wyzwań. Wolontariat, nowe technologie, książki elektroniczne... Umocniłam się też w przekonaniu, że obrałyśmy, jako biblioteka, dobry kierunek rozwoju, że musimy iść w kierunku takich małych centrów kultury i że musimy słuchać, i słuchać, i słuchać swoich użytkowników. Wartością dodaną tego wyjazdu było to, że poznałam fantastyczne, silne kobiety. Mam nadzieję, że uda nam się pozostać w kontakcie i wzajemnie się inspirować. Zrozumiałam też, że choć pewnie zabrzmi to patetycznie, kocham Polskę i tutaj jest moje miejsce.
 
Niech to piękne stwierdzenie będzie zwieńczeniem naszej rozmowy, za którą serdecznie ci dziękuję!

Rozmawiała: Alicja Urbańska - Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu
Autorkami zdjęć są: Elżbieta Kisło,  Magdalena Pepa, Agnieszka Borkiewicz