O bibliotekach w Stanach Zjednoczonych, ich doświadczeniach, projektach i wyzwaniach – rozmowa z Sarah Houghton, dyrektorką Biblioteki Publicznej w San Rafael



Sarah Houghton jest dyrektorką Biblioteki Publicznej w San Rafael w Kalifornii. Znana jest także jako autorka bloga LibrarianInBlack.net (Bibliotekarka w czerni). O sobie mówi, że jest "nerdem" (zagorzałą pasjonatką technologii) i jednocześnie wierzy w moc bibliotek, dzięki której zmieniają one życie ludzi. Jak sama twierdzi, jest to niepokojące zestawienie...

Sarah Houghton była gościem specjalnym IV kongresu bibliotek publicznych "Biblioteka pełna ludzi" (21-22 października 2013 r.), podczas którego wystąpiła z prezentacją "Participatory libraries in the United States" (Biblioteki uczestniczące w USA). Rozmowę przeprowadziły: Dominika Paleczna (bibliosfera.net) i Agnieszka Koszowska (Fundacja Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego).

Dominika Paleczna: Niektórzy uważają, że biblioteki są "świątyniami książek" i nie powinny się zajmować niczym innym, ani organizować imprez, podczas których jest głośno. Proszę powiedzieć, czy tak samo jest w Stanach Zjednoczonych, czy może wasze środowisko biblioteczne jest zgodne w przekonaniu, że biblioteki to coś więcej niż tylko książki?

Sarah Houghton: Mamy trochę bibliotek i wielu bibliotekarzy, którzy nadal uważają, że biblioteki to tylko książki. I nie czują się zbyt komfortowo z taką ofertą bibliotek, w której znajdują się zajęcia muzyczne, przestrzenie do uczenia się, roboty Lego czy inne mniej tradycyjne propozycje dla dzieci. Powiedziałabym, że obecnie od 90 do 95% bibliotek publicznych w Stanach Zjednoczonych oswoiło się już z myślą, że mamy do zaoferowania coś więcej niż tylko książki. W każdej bibliotece może być od 1 do 10 pracowników, którym nie podoba się ten pomysł i którzy woleliby tradycyjne usługi biblioteczne.

Ale jeśli przyjrzymy się bliżej, jak sformułowane są misje czy cele bibliotek, w większości z nich biblioteki opisuje się jako centra kultury i edukacji. A wszystkie projekty, które przedstawiłam w trakcie swojego wystąpienia, służą albo edukacji, albo kulturze, albo obu tym dziedzinom jednocześnie. Myślę więc, że możemy uzasadnić większość naszych działań powołując się na to i wyjaśniając, że w ten sposób wspieramy kulturę, edukację i rozwój całej społeczności, a także pomagamy ludziom, by stawali się mądrzejsi, bardziej świadomi, lepiej wykształceni, lepsi. Sądzę, że większość bibliotek w Stanach Zjednoczonych ma takie podejście, ale zdecydowanie nie wszystkie biblioteki i z całą pewnością nie wszyscy bibliotekarze.

Agnieszka Koszowska: W Polsce dużym wyzwaniem dla bibliotekarzy jest to, jak przyciągnąć do bibliotek więcej ludzi, zachęcić Polaków, by czytali książki. Wydaje się, że amerykańskie biblioteki mają w tym obszarze duże sukcesy. Czy mogłaby Pani podzielić się swoimi doświadczeniami, powiedzieć nam, co robicie, aby przyciągnąć do bibliotek więcej osób?

SH: Myślę, że bardzo ważny jest marketing. Nie wystarczy uruchomienie nowego projektu czy usługi – jeśli ludzie o nich nie wiedzą, sama ich dostępność niewiele znaczy. Trzeba wychodzić poza bibliotekę, uczestniczyć w wydarzeniach organizowanych przez mieszkańców, szkoły, firmy czy inne instytucje lub osoby i mówić ludziom o tym, co biblioteka ma im do zaoferowania. I trzeba naprawdę wydawać pieniądze na marketing i reklamę biblioteki. Myślę, że dla niektórych bibliotekarzy takie podejście to coś nowego.

DP: Korzysta Pani z mediów społecznościowych, aby reklamować swoją bibliotekę. Jakie narzędzie, Pani zdaniem, sprawdza się najlepiej?

SH: Myślę, że Facebook jest najbardziej skuteczny i najlepszy, biorąc pod uwagę nasze budżety. Przeprowadziliśmy na Facebooku kampanię reklamową, żeby zdobyć nowych fanów. Wydaliśmy na nią 1000 dolarów i liczba osób śledzących stronę biblioteki wzrosła z 500 do 3500 w ciągu zaledwie dwóch miesięcy. Więc teraz w mieście jest znacznie więcej osób, które dowiadują się o wydarzeniach w bibliotece, o tym, co mamy do zaoferowania. Zwiększyło się również zaangażowanie użytkowników na naszym fanpage’u, ludzie są bardziej aktywni. Mamy też konto na Twitterze, ale większość bibliotek w Stanach Zjednoczonych odnotowuje na Twitterze dużo mniejszy ruch niż na Facebooku. Wydaje się, że spośród mediów społecznościowych Facebook jest aktualnie najskuteczniejszym narzędziem promocji. Korzystając z niego, docieramy do największej liczby osób.

AK: Podczas swojego wystąpienia wspomniała Pani o nowym modelu usługi wypożyczania ebooków, który zastosowała biblioteka w Douglas County: zakup ebooków bezpośrednio od małych wydawnictw, a nie za pośrednictwem dużego dystrybutora, np. firmy OverDrive. Wydaje się, że biblioteki w Stanach Zjednoczonych mają już różne, także negatywne doświadczenia z wypożyczaniem ebooków i poszukują nowych rozwiązań. Czy mogłaby Pani coś więcej o tym powiedzieć? Jak sobie radzicie w tej dziedzinie?

SH: Niezbyt dobrze. Jest kilka dużych firm, które dystrybuują ebooki: Overdrive, 3M, Axis 360 i inne. Mamy więc kilku dystrybutorów do wyboru, ale w każdym przypadku wybór jest niedobry. Wszystkie firmy mają bardzo restrykcyjne warunki licencjonowania ebooków i ich wypożyczania, a także bardzo wysokie ceny – nie tylko sama platforma, ale również książki w ofercie są bardzo drogie. Biblioteka w Douglas jako pierwsza opracowała nową metodę, lecz inne biblioteki zaczynają robić to samo. Np. w Kalifornii kilka bibliotek wspólnie wdrożyło projekt wykorzystujący rozwiązania z Douglas. Usługa nazywa się Enki i działa od kilku miesięcy już w kilkudziesięciu bibliotekach. My także planujemy przyłączyć się do tej inicjatywy.

Ale trudność polega na tym, że takie firmy jak OverDrive podpisują z wydawcami umowy na wyłączność w sprawie licencjonowania dostępu do ebooków, więc niektórzy wydawcy współpracują tylko z OverDrive i jedynym sposobem uzyskania ich książek jest skorzystanie z usługi OverDrive. Niezależne systemy zwykle nie udostępniają "wielkich nazwisk". Jeśli więc chcemy mieć w ofercie popularną książkę, taką której oczekują użytkownicy, trzeba zapłacić, powiedzmy, 300 dolarów za tytuł od dużego dystrybutora. W tym drugim modelu płaci się na przykład 20 dolarów za tytuł, ale nie będzie to bestseller. Sądzę, że wciąż nie udało nam się znaleźć dobrego rozwiązania. Nadal borykamy się z tymi samymi problemami, podobnie jak biblioteki w innych krajach, które mają podobne doświadczenia. I nadal nie mamy na nie odpowiedzi.

AK: Najnowszy trend w bibliotekach w Stanach Zjednoczonych, o których mówiła Pani podczas swojego wystąpienia, to organizowanie w bibliotekach „maker space” - miejsc, w którym ludzie spotykają się i tworzą różne rzeczy, korzystając z takich narzędzi, jak np. drukarki 3D czy wycinarki laserowe. Czy uważa Pani, że to tylko chwilowa moda w bibliotekach, czy ten trend utrzyma się dłużej?

SH: Myślę, że się utrzyma, ponieważ w każdej bibliotece „maker space” jest czymś innym i wygląda inaczej. W takich miejscach dostępne są różne rzeczy, różne sprzęty i technologie, zależnie tego, czego oczekują mieszkańcy. Niektóre biblioteki mają tam np. 10 maszyn do szycia, inne - urządzenia do grawerowania laserem i zestawy do budowania robotów, niektóre - drukarki 3D, a jeszcze inne - instrumenty muzyczne lub zestawy narzędzi do naprawy. Tak więc jest to bardzo zróżnicowane.

Trend, który teraz obserwujemy, zaczął się od technologii, ale potem rozszerzył się na inne obszary, na przykład jak uwarzyć piwo domowym sposobem, jak zrobić przetwory albo jak uszyć zasłony do okien. Do biblioteki należy decyzja, jaką konkretną usługę czy narzędzia wybrać i jak to potem rozwijać zgodnie z tym, jak zmieniają się potrzeby użytkowników. Myślę więc, że w przyszłości będzie się to również cieszyć powodzeniem.

DP: Jak biblioteki uruchamiają takie nowe usługi? Od czego to się zwykle zaczyna?

SH: Zwykle zaczyna się od tego, że ktoś z pracowników biblioteki jest tym zainteresowany. Czasem biblioteka sama kupuje sprzęt, czasem zwraca się z prośbą o zakup do grupy Przyjaciół Biblioteki, czyli mieszkańców, którzy pomagają bibliotece pozyskiwać dodatkowe środki finansowe. Czasem biblioteki otrzymują sprzęt jako darowiznę od miejscowych przedsiębiorstw lub osób prywatnych. W każdym przypadku sytuacja wygląda inaczej. Myślę, że to zawsze zaczyna się od pomysłu jednej osoby, która uważa, że "to jest dobre i powinniśmy to mieć, bo to wartościowa usługa". A potem to się rozszerza i ewoluuje w coś, czym chcemy, aby było.

AK: Wspomniała Pani Przyjaciół Biblioteki. Czy mogłaby Pani powiedzieć nam coś więcej o tych grupach?

SH: Większość bibliotek ma Przyjaciół Biblioteki od dziesięcioleci, a niektóre nawet od ponad stu lat. Są to osoby bardzo aktywne w swoim środowisku, które działają społecznie także w innych dziedzinach, przekazują pieniądze lub je zbierają na różne projekty. Mają dużo energii i różne swoje zasoby, które mobilizują, aby pomóc bibliotece zdobyć więcej pieniędzy. Nasi Przyjaciele Biblioteki to formalna grupa, która ma status organizacji non-profit zwolnionej z podatku, a więc dysponuje atutami, których nie ma biblioteka. Zajmuje się przede wszystkim sprzedażą książek z darowizny i stąd pochodzą pieniądze.

My umieszczamy w bibliotece ogłoszenia, starając się zachęcić nowe osoby do przyłączenia się do Przyjaciół Biblioteki i wspierania nas - czy to poprzez darowiznę, czy pracę społeczną w wolnym czasie, ale większość pozyskiwanych środków pochodzi ze sprzedaży książek. Te pieniądze wydajemy potem na organizację wakacyjnych imprez dla dzieci i młodzieży czy wszelkich innych letnich wydarzeń, czasem też na zakup specjalistycznego sprzętu lub umeblowania.

Około 5% całego budżetu naszej biblioteki stanowią środki zdobyte przez Przyjaciół Biblioteki. To dobra grupa bardzo zaangażowanych ludzi. Na ogół są to osoby starsze, będące na emeryturze, takie które mają wolny czas i mogą go przeznaczyć na udział w jakimś projekcie. Bardzo cenimy ich pomoc.

AK: Takie bezpośrednie wsparcie finansowe ze strony mieszkańców musi być bardzo pomocne.

SH: To się bardzo dobrze sprawdza. Miłe jest to, że członkostwo w grupie Przyjaciół Biblioteki jest dobrowolne, ale ludzie się przyłączają, bo tego chcą, bo lubią bibliotekę. A więc mamy taką grupę osób wspierających bibliotekę, do których można się zwrócić, jeśli potrzebne są pieniądze czy pomoc w działaniach rzeczniczych. Nawet gdy trzeba pójść do władz miasta i powiedzieć: "Tak! Biblioteka jest ważna, dajcie im więcej pieniędzy!". Jest to coś w rodzaju sieci wsparcia biblioteki publicznej w danej społeczności. Większość bibliotek publicznych w Stanach Zjednoczonych ma taką grupę przyjaciół – nie wszystkie, ale większość.

DP: Jest Pani młodą dyrektorką biblioteki. Jaką najważniejszą radę mogłaby Pani dać innym świeżo upieczonym dyrektorom?

SH: Proście o pomoc. Większości spraw, którymi codziennie muszę się zajmować, nie nauczyłam się na studiach dla bibliotekarzy i już jako dyrektor musiałam się bardzo dużo nauczyć sama. Objęłam to stanowisko zaraz po odejściu mojego poprzedniego dyrektora, więc nie miałam czasu na przyuczenie się i bardzo się bałam. Ale na szczęście miałam wielu przyjaciół, którzy kierowali bibliotekami od jakiegoś czasu, mogłam do nich zadzwonić i powiedzieć: "O Boże, muszę to zrobić na poniedziałek, pomóż mi, nie wiem, od czego zacząć". To, że mogłam zbudować sobie sieć wspierających mnie osób, sprawiło, że zadanie stało się mniej straszne. Prawdopodobnie pomogło mi też w osiągnięciu większego sukcesu, niż byłoby to możliwe, gdybym po prostu próbowała wszystko robić sama.

Czasami człowiek boi się prosić o pomoc, bo to oznacza przyznanie się do niewiedzy, ale ja naprawdę nie wiedziałam, co mam robić, więc cieszę się, że prosiłam o pomoc. Myślę, że można zbudować taką sieć wsparcia i niezależnie od rodzaju wykonywanej pracy czy zajmowanego stanowiska sieć zawodowych kontaktów jest naprawdę pomocna.

AK: Podróżowała Pani przez jakiś czas po Polsce, odwiedziła Pani polskie biblioteki i rozmawiała z bibliotekarzami. Czy zauważyła Pani wiele podobieństw i dużo różnic pomiędzy polskimi a amerykańskimi bibliotekami publicznymi?

SH: Prawie wszystko wygląda tak samo. Zdecydowanie toczy się bitwa między starym a nowym, czy to w odniesieniu do starego i nowego budynku, czy w odniesieniu do starego i nowego bibliotekarstwa – pod tym względem jest tak samo. Wszyscy borykamy się z problemami finansowymi, mamy zbyt mało pieniędzy na nowoczesne usługi, zmagamy się z kłopotami lokalowymi, budynki naszych bibliotek nie wystarczają, by oferować dobre usługi.

Duża różnica, jaką zauważyłam, to taka, że w Stanach Zjednoczonych, zwłaszcza w okresie recesji, zwiększyła się liczba osób bezdomnych korzystających z usług bibliotek. W moim mieście jest ich bardzo dużo, część z nich to osoby uzależnione od narkotyków lub alkoholu, chore psychicznie, a niemające gdzie nocować. Przychodzą więc do biblioteki, żeby skorzystać z łazienki lub schronić się przed deszczem. Jest to dla nas duże wyzwanie – odmienne od tych, z którymi macie do czynienia tutaj.

DP: Jakie jest Pani największe marzenie związane z Pani biblioteką?

SH: To proste. Potrzebny jest nam - i to bardzo - nowy budynek. Obecny ma powierzchnię stanowiącą ok. 25% tej, jaką powinien mieć przy aktualnej liczbie mieszkańców miasta, więc rozpaczliwie potrzebujemy więcej miejsca. Kiedy organizujemy imprezy dla dzieci, często musimy ludzi odsyłać, mówiąc im, że "jest nam przykro, ale państwo i państwa dzieci nie mogą dziś wejść, bo już mamy zbyt dużo osób na sali, a to zagraża bezpieczeństwu". Od kilku lat zbieramy pieniądze, mamy również nadzieję na uzyskanie specjalnego kredytu, aby zgromadzić dodatkowe środki na budowę. Mam nadzieję, że nam się to uda w ciągu najbliższych kilku lat i rzeczywiście będziemy mieć budynek, który odpowiada potrzebom mieszkańców.

AK: Będziemy trzymać za to kciuki. Dziękujemy za rozmowę.

Zobacz nagranie z wystąpienia Sarah Houghton podczas IV kongresu bibliotek publicznych "Biblioteka pełna ludzi"

Zobacz prezentację do wystąpienia Sarah Houghton "Biblioteki uczestniczące w USA"

Odwiedź bloga Sarah Houghton "Librarian In Black"

(Autor zdjęcia: Bartłomiej Sawka)