Sukcesy podkarpackich DKK

W konkursie organizowanym od 2010 roku przez Instytut Książki w Warszawie dla klubowiczów DKK ph. "Klubowicze do klawiatur!" wybierana jest najlepsza recenzja nadesłana przez klubowiczów w danym miesiącu kalendarzowym. Nagrodę otrzymuje autor recenzji. Jest to zestaw nowości ufundowany przez jedno z wydawnictw, które wspierają konkurs. Trzy pierwsze kolejne miesiące 2014 roku – to sukcesy klubowiczów z podkarpackich DKK-ów.

W konkursie na najlepszą recenzję stycznia zwyciężyła Pani Stanisława Czernik z DKK w Jaśle, otrzymując nagrodę  za recenzję książki "Zbigniew Herbert. Kamień, na którym mnie urodzono" Rafała Żebrowskiego. Najlepszą recenzję lutego napisała Pani Ewelina Kusiak z DKK w Nowej Sarzynie - książka "Tove Jansson: Mama Muminków" Boel Westin. Natomiast w marca zwyciężyła, napisana przez Panią Natalię Nowicką z DKK w Leżajsku, recenzja książki „Dziwki, morderczynie” Roberto Bolaño.  Małgorzata Augustyn, WiMBP w Rzeszowie
Żal po utracie Arkadii.
Nie jest to biografia Zbigniewa Herberta. Siostrzeniec poety, zresztą historyk z zawodu i miłośnik jego poezji napisał swoją książkę po to, aby poprzez rzetelne naświetlenie okoliczności historycznych, społecznych, politycznych oraz charakterystykę osobowości członków najbliższej rodziny, wewnętrznych dziejów środowiska, w którym kształtował się i wzrastał przyszły poeta wyjaśnić fenomen jego twórczości. Dzieje osobiste Herberta doprowadził do momentu jego wejścia w dorosłość, osiągnięcia pełnej dojrzałości fizycznej i duchowej a więc do czasów powojennych. Jest to książka trudna w czytaniu, gdyż z pasją i rzetelnością historyka bardzo szczegółowo autor naświetla wydarzenia polityczne, społeczne i gospodarcze (…). Szczególnie dotyczy to działalności najważniejszej chyba postaci dla kształtowania się postaw życiowych i osobowości poety, a więc ojca Bolesława Herberta. Zagłębienie się w ten gąszcz szczegółów, faktów, wynagradza jednak imponująca wiedza i rzetelność w kreśleniu tła, na jakim rozwija się późniejszy talent, pozwala miłośnikom poezji i prozy poety zrozumieć wiele z tego, co pisał, zrozumieć jego wybory życiowe i literackie. Specjalne miejsce zajmuje w tej książce samo miasto Lwów, jego dzieje, genius loci, ludzie, którzy to miasto zaludniali a szczególnie środowisko polskiej  inteligencji. To jest ten kamień, na którym urodził się poeta i któremu pozostał wierny w życiu i twórczości. Fenomen tego miasta został przez Żebrowskiego zanalizowany i przedstawiony bardzo rzetelnie, z wszelkimi niuansami, ale obiektywnie, bez zbędnego sentymentalizmu. Na tle różnych wspomnień lwowian, owianych nostalgią, zresztą zrozumiałą, jest to dzieło wyjątkowe. Emanując sympatią, przedstawia się jak dokument, imponuje wielością szczegółów, faktów. Imponuje również pociągnięcie w tej książce takich wątków, które naświetlają kształtowanie się nie tylko pisarza, ale konesera sztuki, malarstwa, architektury, fascynacje kulturą śródziemnomorską. Lwów niewątpliwie ze swoim położeniem, architekturą a także środowiskiem kulturalnym na rubieżach Polski należał do tej kultury. Wydaje się, że poeta ciągle szukał tego potwierdzenia i odkrywał związki podczas swoich podróży do Włoch czy Grecji. Tak jak Stanisław Vincenz szukał i znalazł swoją utraconą huculszczyznę w szwajcarskich Alpach, gdzie osiadł na emigracji. Jest to zawsze ten sam mechanizm utraty, wykorzenienia, zagłady Arkadii. Myślę, że Żebrowski wykonał ogromną pracę, pisząc tę książkę, nie tylko dla swego wuja, ale też dla tych wszystkich wykorzenionych z dawnej ojczyzny. Wielką pracę dla tych, którzy chcą zrozumieć fenomen ludzi wychowanych w okolicznościach, które już nie istnieją i nie wrócą, ale którzy ciągle mają nam coś ważnego do powiedzenia i zapewniają ciągłość polskiej kultury.
Sądzę, że jest to książka rzetelna i ważna nie tylko dla wielbicieli prozy i poezji Herberta ale też dla historyka kultury, wreszcie dla tych wszystkich, którzy mają jakieś zakorzenienie we Lwowie, dla których ciągle ten fenomen coś znaczy.
Stanisława Czernik, DKK w Jaśle
Przez całe dzieciństwo żyłam przekonaniu, że Tove Jansson to mężczyzna, aż pewnego dnia odkryłam prawdę, wraz z informacją o tym, że pisarka żyła z kobietą. To sprawiło, iż nigdy nie przyglądałam się bliżej biografii mamy muminków. Bo w literaturze najczęściej jest tak, że jeśli jakiś twórca jest homoseksualny, to – zarówno ci „postępowi”, jak i konserwatyści – próbują wykorzystać ten fakt do interpretowania wytworów jego wyobraźni w sposób zideologizowany. Celem wówczas bywa promocja. Ulgą więc było spostrzeżenie, że Boel Westin, autorka Mamy Muminków wybiera do wejścia w świat pisarki inny klucz. Pani profesor, wpuszczona w prywatne przestrzenie, wybiera z pamiątek po Tove Jansson, takie, które pomagają wprowadzić miłośników twórczości pisarki w świat, w którym narodziły się opowieści o małych trollach.
Skąd w wyobraźni Tove Jansson wzięły się muminki? Z pewnością z lęków i obaw, wojennych doświadczeń a także z pragnień, z tajemnicy, z potrzeby akceptacji i pragnienia sławy. Powstały w ogromnej układance, którą było życie artystki.
Opowieść przedstawia złożoną osobowość. Tove to przede wszystkim kobieta bardzo inteligentna i błyskotliwa. Posiada ogromną energię, którą przekuwa w prace artystyczne. To, co wprawia w podziw, to jej ogromna pracowitość. Wiedza na temat stylu pracy pisarki
i ilustratorki muminków sprawia, że urastają one do rangi wielkich dzieł sztuki literackiej i czytelnik nabiera do nich większego szacunku. Są owocem fascynującego, a zarazem przerażającego perfekcjonizmu autorki, który prowadzi do powstania dzieła, ale jest też siłą niszczącą miłość do pracy i zachwyt nad nią.
Sensem życia Tove Jansson była sztuka. Takie postrzeganie świata wyniosła z domu rodziców, których zobrazowała w postaciach Mamy i Tatusia Muminka. Dom bohemy artystycznej determinuje jej przyszłość. Jednak nie jest ona stereotypową artystką. To, co mnie w jej postaci zaskoczyło, to jej rzeczowość i pragmatyzm. Twardo stąpa po ziemi, jest stanowczym negocjatorem w sprawach tzw. Moomin Businessu. Widzimy ją, jako księgową, zapisującą skrupulatnie wszystkie przychody oraz jako menedżerkę, prowadzącą korespondencję biznesową. Z resztą w żadnej innej sferze życia nie można uznać pisarki za „typową”. Łamie swym stylem bycia wszelkie normy społeczne, budując domy na odludnych wyspach, poświęcając się jedynie sztuce, wchodząc w zaskakujące relacje z ludźmi.
Tytułowa Mama Muminków jest człowiekiem pełnym sprzeczności. Z jednej strony kocha ludzi, z drugiej od nich ucieka, w sprawach finansowych jest skrupulatna, ale potrafi za ostatnie pieniądze kupić np. kapelusz.
Jej emocje, poglądy, obserwacje, inspiracje, strachy i kompleksy wydają owoc, którym jest świat trolli. Innymi słowy, jej opowiadania są siecią zdarzeń, przetworzonych przez twórczy umysł. Książka znakomicie oddaje to, jak w pisarstwie Jansson przegląda się całe jej życie.
Co jest zaletą książki? Jedno słowo przychodzi mi do głowy – umiar. Westin wybiera jedynie te informacje, które mogą wzbogacać wiedzę o muminkach. Żadnej zbędnej gadaniny. Wprowadzani są głównie ci ludzie z otoczenia Tove Jansson, którzy stanowią pierwowzory jej bohaterów. Biografka nie odkrywa wszystkiego, nie jest zbyt szczera, choć – jak można się domyślić – posiada wiedzę szerszą, niż to przedstawia. Nie wchodzi zbyt daleko w sprawy tych najtrudniejszych relacji. Nie musi z resztą. O niektórych sprawach każe się nam domyślać.
Biografia niepozbawiona jest jednak pewnych niedociągnięć, pozostawiających pewien niedosyt. Okładka głosi, iż Boel Westin była „przyjaciółką domu”. Sugeruje to pewną zażyłość z pisarką, lecz w książce nie ma na ten temat żadnych informacji (a przecież nie jest to praca naukowa). Trąci to reklamą… Kolejna sprawa psująca odbiór książki to interpretacja samych opowiadań o muminkach. Westin sięga po świat symboli, opierając się na teorii psychoanalizy, krótko mówiąc, sprowadza większość skojarzeń do sfery seksualnej (wieża, jaskinia itp..). Czy takiego klucza używała autorka, czy to jedynie luźna wersja biografki? Nie wiadomo, więc ta sprawa budzi moje wątpliwości. Ostatnim mankamentem są nieco prymitywne przekłady poezji.
Jednak nie należy koncentrować się na niedociągnięciach, gdyż – w porównaniu z bogactwem wiedzy, którą niesie książka – jest ich niewiele.
Jest to lektura, która wyjaśnia wiele zagadnień związanych ze światem muminków. Pisana w tym samym duchu, co one, z wielkim szacunkiem i miłością do ich twórczyni. Ale przede wszystkim jest spotkaniem z rodzaju tych, za które kocha się literaturę.
Ewelina Kusiak, DKK w Nowej Sarzynie
Roberto Bolaño: „Dziwki, morderczynie”
Z Bolaño jest jak z dzieckiem: nigdy nie wiesz, kiedy cię zaskoczy. A kiedy zaskoczył, okazuje się, że może zaskoczyć jeszcze bardziej. Tak pokrótce można ocenić prozę Roberto Bolaño, jednego z czołowych pisarzy literatury iberoamerykańskiej. W Polsce, nazwisko tego chilijskiego twórcy jest znane dopiero od niedawna, ale szybko zyskało rzesze wielbicieli. Nic dziwnego, bo Bolano mistrzowsko radzi sobie zarówno z dłuższymi jak i krótszymi formami prozatorskimi. Jednak to te ostatnie, paradoksalnie, niosą ze sobą większy ładunek emocji, mnożą pytania, intrygują, realizmem magicznym wymierzają policzek naszemu bezpiecznemu racjonalizowaniu wszystkiego, a zarazem brutalnie ściągają na ziemię. Dziwki, morderczynie, kolejny tom opowiadań pisarza, tylko to potwierdza.
Wydawać by się mogło, że po lekturze pierwszego opowiadania pt. Oko Silva możemy już scharakteryzować styl pisarski Bolaño. Narrator to obserwator, słuchacz, bardziej zaabsorbowany otaczającym go światem i ludźmi niż sobą, ale wystarczy przeczytać kolejny tekst, a okaże się jak bardzo się myliliśmy. Narracja u Bolano przybiera momentami postać suchej, beznamiętnej relacji z wydarzeń, co od razu zauważyć można w autobiograficznym opowiadaniu pt. Ostatnie zachody słońca na ziemi, w których główny bohater wyrusza ze swoim ojcem na wakacje do Acapulco. Być może w tym wypadku, ascetyczne pióro autora jest sposobem na zdystansowanie się do relacji ojciec – syn i pozwala mu spojrzeć na nią obiektywnie, bez zbędnych emocji. Z podobnym zabiegiem spotykamy się w dwóch kolejnych opowiadaniach pt. Dni roku 1978 i Włóczęga po Francji i Belgii
– oszczędne, surowe relacje, implikujące myśl, że o własnych wspomnieniach najlepiej pisać bez niepotrzebnego rozczulania się nad każdą frazą.
Tytułowe opowiadanie to z kolei popis narracji bezpośredniej, gdzie główną bohaterką jest kobieta, prowadząca dramatyczny, a zarazem niezwykle plastyczny i muśnięty zgrabnymi metaforami monolog. Im bliżej jego końca, tym większy niepokój wzbudzają jej intencje, które wyrażone nie wprost, dają pole do popisu naszym domysłom. Można pokusić się o stwierdzenie, że jest to najlepsze opowiadanie i być może nieprzypadkowo stanowi także tytuł całego tomu. Wodząc oczami po kolejnych wersach ma się wrażenie, że są one jedynie cienką warstwą, pod którą kryje się znacznie większy ładunek znaczeniowy niż słowa są w stanie wyrazić. I w tym tkwi mistrzostwo Bolaño. To trochę jak ze stąpaniem po lodzie, stawiamy ostrożnie każdy krok, ale nie mamy pewności, czy ten następny nie okaże się zaproszeniem do spotkania z niezbadaną głębią.
Totalnym zaskoczeniem w kwestii tematyki, jest opowiadanie Powrót. Z jednej strony mamy do czynienia ze zjawiskiem paranormalnym (główny bohater jest duchem) z drugiej zaś z nekrofilskimi skłonnościami projektanta mody Villlenueve, w którego ręce trafia ciało głównego bohatera. Ryzykowny wątek, aczkolwiek czyta się to całkiem spokojnie, bo autor wplótł zarówno w losy głównego bohatera, jak i w opowieść Villenueve, przedziwną formę smutku egzystencjalnego. Nekrofilski welzchmerz projektanta zaciekawia ducha, który postanawia potowarzyszyć Villanueve przez jakiś czas i obaj oddają się prowadzeniu osobliwej konwersacji.
Opowiadania zebrane w tomie Dziwki, morderczynie przypominają bukiet kwiatów, z których każdy ma inny zapach. Jeden pachnie tęsknotą za czymś bliżej nieokreślonym, drugi wulgarnie drażni nozdrza, inny zadziwia subtelnością, a jeszcze inny wydziela woń irracjonalnego smutku. Bukietów, które wręcza nam Bolaño nie da się nie przyjmować.
Natalia Nowicka, DKK w Leżajsku