Toruń: Joanna Olech - literatura jest idealnym rozmówcą


Literatura jest idealnym rozmówcą - nie oferuje jedynie-słusznych-prawd, ktore tak lubią rodzice, ale daje dziecku przestrzeń do samodzielnego myślenia, do szukania własnej tożsamości i siły w konfrontacji z literackimi bohaterami.










Marek Ospalski: Skąd się biorą autorzy piszący dla dzieci i młodzieży? Wielu tworzy po prostu dla swoich pociech, a Pani?


Joanna Olech: Ja jestem o tyle nietypowym przypadkiem, że do pisania nie popchnął mnie żaden wewnętrzny imperatyw, tylko zwyczajne zlecenie. Pierwsze teksty zaczęłam pisać, żeby opłacić czynsz wynajmowanego podczas studiów mieszkania. Dzięki uprzejmości znajomego, zlecono mi krótkie poradnicze notki o dekorowaniu wnętrz w gazecie codziennej. Wykonywałam do nich rysunki, co było moim zawodem (studiowałam grafikę). Potem pisywałam jakieś błahostki do czasopism dla młodzieży i do prasy kobiecej. Dopiero sukces Miziołków mnie ośmielił. Zresztą powodzenie tej książki przypisuję wlaśnie temu, że opisałam prawdziwych bohaterów - własną rodzinę - siebie, męża, troje dzieci, a także przyjaciół, znajomych, sąsiadów...
 
Ma Pani mistrzów, których Pani podziwia? Ukochane książki z dzieciństwa? Ulubionych rysowników?

Pierwszą miłością był Kubuś Puchatek, później zochydzony disnejowską adaptacją, której nie znoszę. Jeśli „Puchatek”, to tylko w tłumaczeniu Ireny Tuwim i tylko z oryginalnymi ilustracjami Sheparda, które są przykładem genialnej, inteligentnej grafiki, perfekcyjnie interpretującej tekst.

Kiedy mialam 12 lat, ważną książką stała się dla mnie antologia Nastolatki nie lubią wierszy w wyborze Wiktora Woroszylskiego, z ilustracjami Bohdana Butenki. To od tej książki zaczęło się moje zainteresowanie poezją właśnie. Znam ją niemal na pamięć.
Ogromny sentyment miałam do baśni Iv i Finetta Natalii Gałczyńskiej, głównie z powodu fantastycznych ilustracji Józefa Wilkonia. Ponadto strasznie lubiłam, i nadal lubię, wierszyki purnonsensowne - Pana Leara, Nasha, Dra Seussa, Gałczyńskiego, Tuwima, Skamandrytów...
 
W powszechnej opinii literatura dla dzieci to głównie bajki, ale to chyba dość uproszczone spojrzenie.

Baaardzo uproszczone. Ten stereotyp przyczynia się do spadku zainteresowania książkami. Rodzice kupują książki dla dzieci na łapu capu - z reguły sięgając po to, co już znają, czyli po ramoty z własnego dzieciństwa. To błąd, bo nasze dzieci żyją w innym świecie niż ten, w którym my dorastaliśmy. Podczas gdy dziadkowie dręczą wnuka Konopnicką, w księgarniach przechodzą niezauważone dobre książki, które miałyby szansę spodobać się dzieciakom. Zapytajcie pierwszych z brzegu rodziców, jakie nazwiska współczesnych pisarzy dla młodzieży przychodzą im do głowy. Z pewnością nie będą to (niestety): Colfer, De Mari, Zusak, Mankell, Funke, Hiassen, Wilson, Pullman... 

Czym różni się polska literatura dla dzieci i młodzieży od np. literatury skandynawskiej albo niemieckiej? Czy są tematy, których Polacy nie poruszają? Czy jesteśmy bardziej konserwatywni?

Nasze rodzime gusta czytelnicze są mocno anachroniczne. Oprócz literatury stricte rozrywkowej, na zachodnim rynku pojawia się ogromna liczba książek, które poruszają ważne dla dzieci, trudne tematy. I to one są najciekawsze. Tymczasem w Polsce jest to zaledwie margines produkcji wydawniczej. Pół biedy z literaturą dla nastolatków, ta podąża za generacyjnymi potrzebami, ale książki dla najmłodszych to u nas ciągle trele morele napisane ociekającym słodyczą syropem. Na szczęście to się zmienia, głównie za sprawą małych, „lilipucich” wydawców, którzy adaptują na rodzimy rynek najlepsze książki zagraniczne - prowokacyjne, zadające pytania, napisane z namysłem. Profesor Grzegorz Leszczyński - literaturoznawca - nazywa takie książki „zbójeckimi”. To te, które niekoniecznie podobają się rodzicom, ale odpowiadają na potrzeby dzieciaków. Żałoba, złość, nietoleracja, nadużycie zaufania, zazdrość... czy naprawdę sądzimy, że dziecko nie doświadcza tych uczuć?  Tam, gdzie między pokoleniami brakuje dobrego kontaktu, gdzie dorośli czują się bezradni i nie potrafią szczerze rozmawiać z dziesięcio- dwunasto- czternastolatkiem - tam może pomóc książka. Ilekroć rozmawiam z czytelnikami na spotkaniach autorskich, niezmiennie pojawia się temat osamotnienia, odrzucenia, braku przyjaciół. To o czymś świadczy.

Literatura jest idealnym rozmówcą - nie oferuje jedynie-słusznych-prawd, ktore tak lubią rodzice, ale daje dziecku przestrzeń do samodzielnego myślenia, do szukania własnej tożsamości i siły w konfrontacji z literackimi bohaterami. Szwedzi, Francuzi, Brytyjczycy wydają książki „problemowe” także dla najmłodszych - od przedszkolaków poczynając. Ta strategia „uzbraja” dziecko, wspiera je, pomaga mu radzić sobie w trudnych sytuacjach, uśmiarza lęki. Tymczasem my - opiekunowie - cenzurujemy lektury dzieciństwa, plotąc dyrdymały o krasnoludkach. A obok stoi włączony telewizor, z którego płyną niezrozumiałe dla dziecka obrazy nienawiści i przemocy, których nikt nie objaśnia.

Czy w przypadku literatury dla dzieci również mamy do czynienia z modami - tak jak w przypadku literatury dla dorosłych? Albo modnymi autorami?

Oczywiście. I są to mody często wprawiające nas w zakłopotanie. Kto mógł przewidzieć sukces „Zmierzchu”- moim zdaniem zupełnie pospolitej literatury? Takie epidemie należy przeczekać cierpliwie i nie warto zżymać się na jakość lektur, jakie wybierają nasze dzieci. Z własnego doświadczenia rodzinnego wiem, że moda mija, nawyk czytania zostaje. Nie próbujmy manipulować przy lekturach dzieci, raczej przyglądajmy się uważnie, co się podoba dzieciakom i wspierajmy ten chwalebny, bardzo pożyteczny obyczaj - najlepszy rodzaj uzależniania, w jaki może popaść młody człowiek.
 
Kto jest pierwszym recenzentem Pani książek?

Niegdyś to był Miziołek - czyli Marek, mój syn. Potem do grona recenzentów przybyły córki. Pierwszą redakcję robi zawsze moja mama, która jest z zawodu redaktorką książek naukowych. Bardzo się liczę ze zdaniem siostry, co nie oznacza, że się z nią zawsze zgadzam. Niekiedy stawiam na swoim i potem gorzko żałuję.
 
Jest Pani również ilustratorką książek dla dzieci. Co jest trudniejsze - pisanie czy ilustrowanie książek? Czy łatwiej jest ilustrować cudze, czy swoje książki?


Lubię płodozmian - kiedy dobiega końca pisanie książki, z ochotą biorę się za ilustrowanie. I odwrotnie. Pracuję tylko z ludźmi, z którymi łączy mnie wspólnota gustów. Ilekroć odstąpiłam od tej zasady - skutki były opłakane. Świetnie współpracowało mi się ostatnio z Michałem Rusinkiem, Martą Ignerską, Olą Cieślak. To bardzo zdolni i wspaniali ludzie. Nie podjęłabym się ilustrowania książki, która mi się nie podoba. To wielki luksus i jestem szczęśliwa, że mogę sobie na niego pozwolić. Rzecz jasna, najłatwiej jest ilustrować własne książki, bo odpada obawa o to, jak autor przyjmie moje ilustracje.
 
Od dawna środowisko bibliotekarzy i ludzi związanych z książką dzieli kwestia sposobu ilustrowania literatury dla dzieci. Część osób uważa, że pozycje dla dzieci powinno się oprawiać ilustracjami realistycznymi. Druga strona proponuje (zgodnie z nowoczesnymi tendencjami), aby kierować się bardziej w stronę myślenia abstrakcyjnego. Która z tych dróg jest Pani bliższa?

To jest źle postawione pytanie. Ilustracje Szancera, Sheparda, Rackhama, Tenniela, czy Dulaca są stricte realistyczne, a równocześnie znakomite. Uwielbiam je i ktokolwiek zaprzeczy - będę ich broniła jak lwica. Problem w tym, że nasz rynek ilustratorski zdominowany został przez nieudolną szmirę, pokracznie-realistyczną. I to przeciwko takim kiczom się opowiadam. Jeśli ktoś Faraona ilustruje bohomazem gołej panny, zgapionej z taniego pornosu, to ja jestem przeciwko takiemu realizmowi. Upominamy się natomiast o ilustracje inteligentne, które nie tylko „ozdabiają” tekst, ale także go interpretują. Dobry ilustrator musi myśleć, musi mieć wysoką kulturę estetyczną. Jego rysunki powinny być w zgodzie z ikonografią epoki, w jakiej tekst powstał, szanować charakter i styl literatury. A przed wszystkim jego wymowę, podteksty. Nie bez powodu nasi mistrzowie - Wilkoń, Stanny, Kilian, Wilbik, Ekier - nie tylko zręcznie machają pędzlem, ale są ciekawymi, inteligentnymi ludźmi.

Co jest największym "grzechem" autorów piszących dla dzieci?

W moim mniemaniu - dydaktyczny smrodek, potrzeba nauczania ex cathedra. Jeśli chce się pisać dla dzieci, powinno się odłożyć na bok „dorosłe” przekonanie, że oto wie się więcej od dziecka. Ta megalomania, paternalizm autorów bywa nieznośny. Tak, jakby podświadomie zaczynali od zdania: „posłuchajcie, małe, głupie dzieci, ja was teraz nauczę”. Czasami ta pycha dorosłych przybiera postać przesłodzonego, protekcjonalnego szczebiotu, czasami górę bierze ton mentorski.
Drugi grzech dyżurny to brak poczucia humoru. Autor pozbawiony poczucia humoru niech lepiej pisze instrukcje obsługi miksera i podania do urzędu. Nawet ci, którzy piszą straszliwe smutne fabuły, nie mogą obyć się bez „esprit”, dystansu do siebie i refleksu.   
Natomiast największym grzechem wydawnictw jest brak fachowych redaktorów, którzy pracowaliby z autorami, debiutantami, sugerowali zmiany. Książki ukazują się w postaci półfabrykatów, pełne błędów i dłużyzn. Marnotrawi się w ten sposób dobre pomysły, ktore kompetentny  redaktor umiałby ocalić i rozwinąć.
 
Dobra książka dla dzieci powinna składać się z...

W moim głebokim przekonaniu, nie ma dobrej książki dla dzieci bez dobrych ilustracji i profesjonalnego layoutu. Książka jest dziełem integralnym, a jej estetyka jest POŁOWĄ dzieła. A zatem dobra książka MUSI być dobrze zilustrowana, inaczej nie jest dobrą książką i ląduje w kategorii porażek edytorskich. Dlatego tak mnie irytują wydawcy, którzy, skądinąd obiecujące, teksty wydają podle i pozbawiają je szansy na splendory.
A co do tekstów - niechby były lekkie, czasami zabawne, niechby wystrzegały się wyświechtanych, zużytych motywów i klisz. Bez koturnów. Bez nachalnej dydaktyki. To oczywiście pobożne życzenie, bo sama sobie nie umiem z tym poradzić :)

Dziękuję bardzo za rozmowę!

Dziekuję!
(jo/mo/mj)




"Literatura na kółkach" jest autorskim projektem Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej - Książnicy Kopernikańskiej w Toruniu realizowanym cyklicznie od 2007 roku. Podstawowym celem projektu jest promocja polskiej literatury współczesnej dla dzieci i młodzieży - książek dobrych, wartościowych literacko, jak również edytorsko. Poprzez realizację naszego zadania chcemy pokazać, że w kulturze komercyjnej jest miejsce dla cennych książek, dzięki którym młodzi ludzie poznają i lepiej zrozumieją otaczający ich świat. Kultura literacka, kultura książki jest od dawna jednym z najskuteczniejszych sposobów kształtowania rozwoju młodego człowieka. Książnica Kopernikańska w Toruniu - poprzez tę inicjatywę - stara się zwiększyć zainteresowanie książką i biblioteką wśród najmłodszych mieszkańców Pomorza i Kujaw.

"Literatura na kółkach" to cykl spotkań z najważniejszymi - znanymi i cenionymi - autorami książek dla dzieci i młodzieży: pisarzami, tłumaczami, ilustratorami. Fantastyczne osoby w nietuzinkowy sposób zachęcają do czytania, opowiadając o sobie i swojej twórczości. Dzieci nie pozostają im dłużne zadając autorom niezliczoną ilość pytań, co jest najlepszym dowodem na potrzebę organizowania tego typu spotkań, które otwierają odbiorców na piękno języka polskiego zawartego w prezentowanych książkach.

Wojewódzka Biblioteka Publiczna − Książnica Kopernikańska
ul. Słowackiego 8, 87-100 Toruń
tel. 056 622 66 42, faks 056 622 57 01
e-mail: ksiaznica@ksiaznica.torun.pl
http://www.ksiaznica.torun.pl/
dyrektor: Teresa E. Szymorowska